• Wychowanie zaczyna się w rodzinie

        • Szkoła powinna uczyć i wychowywać. Niektórzy jednak twierdzą, że to już przeszłość, bo dzisiaj szkoła jest tylko od uczenia, a wychowanie pozostawia rodzicom. Jak jest w rzeczywistości? Czy rodzic ma w ogóle prawo oczekiwać od szkoły, że wpoi dziecku jakieś zasad?

          Warto spojrzeć na ten problem nieco inaczej, stawiając pytanie: Kiedy szkoła wychowywała? Wówczas jasno rysuje się problem współczesnych uczniów, rodziców i nauczycieli. Szkoła może wspierać nauczycieli tylko wówczas, gdy oni sami przekazują dzieciom podstawowe wartości etyczne.

          Wiele mówi się o szkole przedwojennej, o kształtowaniu charakterów ówczesnych uczniów, ich postawie wobec drugiego człowieka i nauki. Trzeba jednak pamiętać, że to właśnie postawa rodziców umożliwiała nauczycielom budowanie hierarchii wartości młodych ludzi. Kiedyś uważano, że najważniejsza jest dobra szkoła podstawowa. Ja osobiście sądzę, że najważniejszy jest okres przedszkolny. To najlepszy czas na uczenie  dzieci bycia z drugim człowiekiem, podejmowania ról społecznych, odpowiedzialności za siebie i innych, za środowisko. Ale to przede wszystkim zadanie dla rodziców, a przedszkole i szkoła mogą, a nawet powinny, je tylko kontynuować. Na pewno jednak nie inicjować, bo to – podkreślam – powinni zrobić mama i tata.

                       Niestety, dziś rodzice chętnie przerzucają odpowiedzialność za zachowanie dzieci właśnie na szkołę. Nie zdają sobie sprawy z faktu, że rujnują swój obraz w oczach dzieci, jeśli nie potrafią formułować i egzekwować wymagań dotyczących bycia we wspólnocie. Wychowanie musi rozpocząć się w rodzinie. Jeśli dziecko nie jest nauczone szacunku dla dziadków, to jakże potem ma zachowywać się poprawnie wobec nauczyciela.

                      Dawniej, gdy nabroiło się w szkole, w domu czekała na nas bura. A dzisiaj często się  zdarza, że rodzice, słysząc od nauczyciela, że ich dziecko jest niegrzeczne, zamiast wyciągnąć z tego konsekwencje, bronią pociechy, oskarżając wszystkich innych dookoła. Z czego wynika ta zmiana i jaki ma ona wpływ na dzieci? Czy nie buduje w nich poczucia bezkarności?

                      Rodzice rzeczywiście zachowują się czasem tak, jakby walczyli z nauczycielami, Bywa oczywiście i tak, że nauczyciel próbuje egzekwować zakazy i nakazy, które nie zawsze są sensowne. Jednak znacznie częściej rodzice próbują pokazać swoją siłę w starciu z nauczycielem. Wynika to z jednej strony z poczucia winy wobec potomstwa, a z drugiej – z własnych frustracji zawodowych, ekonomicznych i społecznych.

          Poczucie winy wypływa przede wszystkim z braku czasu. Ile czasu spędza współczesny rodzic ze swoim dzieckiem? Mam na myśli rozmowę, a nie zawożenie pociechy do szkoły czy na kolejne zajęcia popołudniowe.

                      Frustracje zawodowe odreagowywane są poprzez deprecjonowanie osoby nauczyciela. Konsekwencje takich postaw są o wiele poważniejsze niż tylko poczucie bezkarności dzieci. Dzieci nie mają poczucia bezpieczeństwa, bo dobrze wiedzą, że rodzice oszukują nauczyciela, mówiąc na przykład, że brak zadania wynika z obiektywnych okoliczności. To doprowadza do następującego myślenia: rodzic kłamie – rodzica można okłamać.  Brak autorytetu, jakim dawniej cieszyli się wychowawcy, zmienia cały proces nauczania i wychowania. Oczywiście z konieczności upraszczam sytuację, bo wciąż spotykam jeszcze rozsądnych rodziców i wspaniałych pedagogów.

                      Wydaje się, że dziś rodzice mniej szanują nauczycieli swoich dzieci i mniej im ufają, niż miało to miejsce w przeszłości. Dlaczego? Czy ten zawód traci swój autorytet?

                      W dzisiejszym świecie autorytet buduje się przede wszystkim przez to, co się posiada, a nie przez to, jaką ma się wiedzę. W tym znaczeniu nauczyciel nie ma czym imponować. Świat tabloidów wtargną też na szkolne podwórko. W istocie zawód pedagoga nie wzbudza już takiego szacunku jak dawniej. Czy rodzice nie ufają nauczycielom? Chyba jednak im ufają, bo jakże inaczej tłumaczyć brak zainteresowania wiedzą dziecka, jego kolegami. Trzeba inaczej powiedzieć, że dorosłym wygodnie „oddać” nauczanie i wychowanie dziecka instytucji. To niebezpieczny manewr, który kończy się także utratą autorytetu rodzica w oczach dziecka.

                      Dzieci w wieku wczesnoszkolnym sprawiają z reguły mniej problemów wychowawczych niż starsi koledzy i koleżanki, ale i tu zdarzają się problemy. Jak powinien postępować nauczyciel z klas I-III, aby go szanowały?

                      Jeśli w pierwszych klasach szkoły podstawowej uczeń źle zachowuje się wobec nauczyciela, to nie mam wątpliwości, że jest to wina domu. Małe dziecko powiela zachowania swoich rodziców. Czasami nawet odbija je niczym lusterko. Dorośli są w błędzie, gdy sądzą, że dziecko bawiące się w swoim pokoju nie słyszy rozmów i komentarzy rodziców. I bynajmniej nie chodzi o uwagi kierowane pod adresem nauczycieli na przykład o komentowanie zdarzeń z pracy i scen filmowych.   

                      Poza tym na szacunek uczniów nauczycieli musi sobie zapracować, a nie zawsze jest odpowiednio do tego przygotowany. Wbrew pozorom budowanie własnego autorytetu to niełatwa sztuka. Nawet, a może zwłaszcza, wśród dzieci.

                      Jednym z podstawowych problemów, z jakimi styka się nauczyciel małych dzieci, są ich kłopoty z utrzymaniem koncentracji na lekcjach. Dlaczego dzieciom tak trudno jest się skupić?

                      Współcześnie niemal wszystkie dzieci cierpią na zaburzenia uwagi. Jest to związane z tym, że zbyt dużo czasu spędzają przed telewizorem i komputerem. Niestety już 8-miesieczne dzieci są karmione i ubierane przy włączonym telewizorze. Jak pokazały ostatnie badania, 9-miesieczne niemowlęta oglądają telewizję przez 40 minut dziennie, 2-latki przez ponad 1,5 godziny, a 3-4 latki nawet po 2-3 godziny dziennie. To bardzo dużo jak dla takich maluchów. W efekcie dzieci stają się niemal odporne na przekaz językowy, odbierają jedynie poruszające się obrazy. Stąd trudności szkolne, nadaktywność, problem ze snem i oczywiście z koncentracją.

                      Czy są ćwiczenia lub metody usprawniające koncentrację, których można użyć podczas zajęć lekcyjnych? „I jak najprościej ćwiczyć koncentrację z dzieckiem w domu?

                      Oczywiście są takie ćwiczenia, ale moje kliniczne doświadczenie nie pozwala mi wierzyć, że rodzice zastosują się do wniosków płynących z badań. Dorośli chcieliby dostać cudowne pigułki lub „specjalne ćwiczenia komputerowe”.

                      Musimy wiedzieć, że świadomy proces kierowania uwagi na przekazy językowe jest zaburzony w sytuacji, gdy dziecko jednocześnie słyszy i widzi program telewizyjny lub oraz komputerowy. Sieci  neuronalne pracują bowiem według zasady konkurencyjności, a poruszające się obrazy oraz znane dźwięki (np. powtarzająca się reklama) automatyczne „eliminują” odbiór nowych informacji językowych. Neurobiolodzy podkreślają, że mózg nie może działaś efektywnie przy zalewie informacji.

                      Dlatego warto „zepsuć” telewizor i pograć z dzieckiem w gry pamięciowe, językowe albo chociaż zrobić kilka ćwiczeń „lewopółkulowych”. Świetnym sposobem na wypracowanie koncentracji jest też wczesna nauka czytania w wieku przedszkolnym.

                      Dlaczego akurat ćwiczenia „lewopółkulowe”?

                      Ćwiczenia stymulujące lewą półkulę mózgu są bardzo ważnym elementem zajęć prowadzonych z dziećmi z opóźnionym rozwoje mowy, zaburzeniami koncentracji, z dziećmi oburęcznymi, lewoocznymi i tymi zagrożonymi dysleksją. Są to przede wszystkim ćwiczenia uwzględniające sekwencyjny, linearny sposób przetwarzania informacji przez korę lewej półkuli mózgowej.

                      Moi współpracownicy z Katedry Logopedii i Zaburzeń Rozwoju Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie opracowali specjalne ćwiczenia prawo- i lewopółkulowe, biorące pod uwagę fakty, że dzieci mające trudności  koncentracją i kłopoty z opanowaniem czytania słabo wykonują zadania sekwencyjne. W ten sposób powstały pomoce uwzględniające symultaniczny sposób przetwarzania informacji, by podczas treningu pojawiły się naprzemiennie zadania łatwe i trudniejsze. Zostały tak skonstruowane, żeby dzieciom kojarzyły się z zabawą, a nie żmudnie szkolnymi ćwiczeniami.

                      Zdarza się, że małe dzieci przychodzą do szkoły mocno zaspane, bo rodzice nie pilnowali, aby poprzedniego dnia położyły się spać o odpowiedniej porze. Czy to poważny błąd? Ile snu potrzebują 7-, 8-latki?

                      Dzieci w wieku wczesnoszkolnym potrzebują 10-11 godzin snu. Ważne, aby nie zasypiały przy telewizorze, tylko mogły przytulić się do rodzica i już po zgaszeniu światła chwilę z nim porozmawiać. To sprawi, że zasną z pełnym poczuciem bezpieczeństwa.

                      Częstym powodem niewyspania bywają też długie godziny spędzone przed komputerem. Trudno w dzisiejszych czasach całkowicie zabronić dziecku korzystania z niego, ale w jaki sposób dawkować mu tę rozrywkę?

                      Musimy dokładnie określić czas, jaki dziecko może spędzić przed komputerem. I tej umowy trzeba dokładnie przestrzegać. Jeśli pozwalamy na przykład na godzinę, to po godzinie sprzęt ma zostać wyłączony. Konsekwencja, jest tu, zresztą jak w całym wychowaniu, niezwykle ważna. No i musimy kontrolować strony internetowe odwiedzane przez nasze dziecko oraz gry, w które grają. Radzę omijać z daleka te z przemocą, bo one budzą złe emocje. Dziecko uczy się z nich, że bijąc i strzelając, rozwiązuje się problemy.

                      W mojej ocenie tak małe dziecko jak 6- czy 7-latki nie powinny grać w gry komputerowe dłużej niż 15 minut. Ale wielu rodziców woli mieć święty spokój i pozwala dzieciom na spędzanie nawet całych weekendów przed komputerem. Można z dzieckiem używać komputera jak encyklopedii, ale wówczas dorosły musiałby być obecny, a przecież komputery stały się elektronicznymi niańkami.

                      Znam bardzo inteligentnego 6-latka, który tak zatraca się w grach, że potrafi się zesiusiać się pod siebie, bo żal mu odejść od komputera. Jak bardzo destrukcyjny wpływ na dziecko mogą mieć gry komputerowe?

                      Najniebezpieczniejszy dla rozwoju poznawczego i socjalnego małych dzieci jest fakt, że w kontakcie z elektronicznymi zabawkami dochodzi do osłabienia siatki neuronowej odpowiadającej za kontakty z ludźmi. Długie okresy grania w gry komputerowe, które są „wzrokowym narkotykiem”, powodują trwałe zmiany w funkcjonowaniu całego układu nerwowego. W kontekście wysokiej plastyczności mózgu dzieci, w wieku niemowlęcym, poniemowlęcym i przedszkolnym, mogą pod wpływem obrazu telewizyjnego lub komputerowego przesterować mózg na odbieranie przede wszystkim  obrazów, a nie na przykład mowy.

                      Niektóre dzieci potrafią wpadać w prawdziwą furię, gdy rodzic wyłącza im komputer. Jak radzić sobie w takich sytuacjach?

                      Tak jak mówiłam wcześniej – trzeba ustalić stałe zasady. Nastawmy minutnik, a po upływie odmierzonego czasu poprośmy o wyłączenie komputera. Jeśli dziecko nie respektuje zasad, należy samemu wyłączyć komputer, a furię przeczekać. Ponownie rozmawiać można wówczas, gdy dziecko się uspokoi. Nigdy nie można krzyczeć, podnosić głosu. Trzeba mieć stalowe nerwy, ale warto!

                      Gry komputerowe mogą być sposobem na odreagowanie przez dziecko szkolnego stresu? Jeśli, nie to jak pomóc np. 7- czy 8-latkowi zrelaksować się po powrocie ze szkoły?

                      Najlepiej, żeby dziecko wyładowało stres poprzez aktywność fizyczną: bieganie, pływanie, jazdę na rowerze, grę w piłkę, a nawet zabawę z workiem treningowym. Na ma lepszego sposobu, a już na pewno nie jest nim komputer.

          Współczesne dzieci mają za mało ruchu, takiego naturalnego, zwyczajnego podczas zabawy.

                      A czy można w jakiś sposób uodpornić dziecko na szkolny stres?

                      Rodzice powinni umieć rozmawiać z dzieckiem o szkole nie w kategoriach zdobywania ocen, ale wiedzy. Wtedy dzieci nie będą przeżywały stresu, że nie udało im się otrzymać maksymalnej liczby punktów na klasówce. Rodzicom zależy na sukcesie dziecka, ale widzą to w kategoriach nagrody dla siebie.

                      Czy często zdarza się, że rodzic przyprowadza do Pani – jako psychologa – dziecko, a tymczasem okazuje się, że pomocy psychologicznej potrzebuje nie maluch, lecz jego opiekun?

                      Jeśli badam dzieci z zaburzeniami rozwojowymi, to oczywiście cała rodzina potrzebuje pomocy, także rodzeństwo. Zawsze powtarzam: chore dziecko oznacza chorą rodzinę. Rodzicom udzielana jest pomocy tylko w niewielkim zarysie, chociaż terapeuci pracujący zgodnie z założeniami metody krakowskiej zawsze starają się rozmawiać z rodzicami i dziadkami. Jednak w poradniach zwykle nie ma czasu na wsparcie dla rodziców i to jest wielki problem.

                      Jest także wiele takich sytuacji, w których chamiałabym mieć możliwość pokazania rodzicom, jak ich zachowanie wpływa na problemy szkolne dzieci. Dzieci zagrożone dysleksją zwykle słyszą od rodziców, że są leniwe, ale ja powtarzam uparcie od kilu lat: nie ma leniwych dzieci, są tylko leniwi dorośli, którzy się nami opiekują. Są rodzice, którzy nie radzą sobie z własnymi kompleksami i frustracjami, a także organizacją czasu. Zawsze na tym cierpią ich dzieci. Na przykład ojciec ma pretensje do swojego 8-letneigo syna, że zbyt długo ubiera się do szkoły, sam jednak zbyt późno wstaje i każdy ranek kończy się awanturą, podczas której dziecko słyszy, że jest beznadziejne.

                      Problemy dzieci wynikają więc najczęściej z błędów popełnionych przez dorosłych. Jakie błędy popełniają najczęściej w dzisiejszych czasach rodzice dzieci w wieku wczesnoszkolnym, a jakie nauczyciele?

                      Rodzice są niekonsekwentni, wydają polecenia, których nie egzekwują. Są ambiwalentni: najpierw krzyczą, a potem kupują dziecku zabawkę lub słodycze, by „zasłużyć” na miłość dziecka. Rodzicom się wydaje, że dzieci trzeba wychowywać bezstresowo. Tymczasem należy z dziećmi rozmawiać, a nie tylko do nich mówić. Ale należy też wymagać, spełniać obietnice, nawet takie, które nie są dla dziecka miłe, np. dziś nie możesz grać czy oglądać filmu. Dorośli powinni stawiać przed dziećmi zadania właśnie, po to, by nauczyły się przeżywać nieuchronne w życiu klęski. Kiedy dziecko się nauczy, że nie zawsze wszystko się udaje, lepiej będzie radzić sobie w szkole i w przyszłym życiu zawodowym. Jest takie mądre powiedzenie: każdy może się przewrócić, ale wstając, należy podnieść z ziemi „kamyk” doświadczenia.

                      Zarówno rodzice, jak i nauczyciele nie powinni też porównywać wyników dzieci ze sobą. Zbyt często słyszę od rodziców: Ania tak szybko nauczyła się czytać, a Marek ma takie problemy. Dzieci często mówią: Mama mnie nie kocha, bo jestem głupi.Bardzo mnie dotyka los dzieci, które mają szkolne kłopoty z powodu złych metod uczenia czytania. Te dzieci przychodzą do mnie z poczuciem winy, które je paraliżują. Gdy trwa to zbyt długo, kładzie się cieniem na całej edukacji, czyli przyszłym życiu dziecka.

                      Nauczyciele nie powinni uważać, że dziecko nie ma prawa pytać. Warto, by pokazywali, że nauczyciel nie zawsze zna odpowiedź, ale za to wie, gdzie ją odnaleźć. Pedagodzy zbyt często mówią też dzieciom, czego nie potrafią, a zbyt rzadko pokazują im, co świetnie umieją zrobić.

                      Rozmawialiśmy już o roli snu, ale równie istotny (a może nawet ważniejszy) wpływ na prawidłowy rozwój dziecka ma dieta. Często podkreśla toPani w swoich wykładach i publikacjach….

                      Ponieważ zdrowa dieta jest rzeczywiście niezwykle ważna. W dzisiejszych czasach to ogromny problem, większość rodziców daje swojemu potomstwu mnóstwo „śmieciowego” jedzenia. Podkreślam: dzieci nie powinny jeść białego cukru i słodkich przekąsek oraz pić smakowych napojów gazowanych. Dlaczego? Bo nie tylko przyczyniają się do otyłości, ale także wywołują hiperaktywność i zakłócają koncentrację. Dzieci jedzą za mało owoców, które mają naturalne cukry, i za mało warzyw.

                      Rozumiem więc, że podpisuje się Pani pod pomysłem wycofania ze sprzedaży w szkolnych sklepikach chipsów, ciastek i batoników?

                      Zamiast batoników uczniowie powinni zajadać marchewkę. Też jest słodka! W szkole nie powinno być żadnych automatów ze słodkościami, to rodzi także inne problemy związane z niekontrolowanymi wydatkami.

                      Wielu rodziców bardzo chętnie posyła dzieci już w wieku wczesnoszkolnym na różnorakie dodatkowe zajęcia: języki obce, grę na instrumentach czy zajęcia sportowe. Z jednej strony to lepsze niż siedzenie przed telewizorem, ale z drugiej – nadmiar dodatkowych zajęć może być dla dziecka zbyt męczący. Jak znaleźć w tym złoty środek?

          Warto organizować dzieciom dodatkowe zajęcia, ale z umiarem. Zasadą powinno być, że jeśli dziecko ma problemy szkolne, to nie należy dokładać mu nowych obowiązków. Uczniowie, którzy mają problemy z nauką czytania w języku polskim, nie powinny uczyć się języka obcego. Zdecydowanie lepsze jest uprawianie wspólnego sportu niż wysyłanie dzieci na męczące treningi. We wszystkim musi być umiar. Dwa rodzaje dodatkowych zajęć są zupełnie wystarczające.

          Artykuł napisała: Prof. Jagoda Cieszyńska – pracuje w Katedrze Logopedii i Zaburzeń Rozwoju Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Przez 28 lat była psychologiem i logopedą w Zespole Diagnozy i Terapii, a obecnie pełni funkcję dyrektora merytorycznego w Gabinecie Neurologopedycznym „Gżegżółka” oraz  w Centrum Metody Krakowskiej. Prowadzi badania naukowe związane m.in. z dwujęzycznością, dysleksją, rozwojem funkcji poznawczych u dzieci w wieku niemowlęcym, poniemowlęcym i przedszkolnym, a także pracuje z dziećmi niesłyszącymi i niedosłyszącymi oraz mającymi zaburzenia komunikacji językowej. Jest autorką poradników dla pedagogów i rodziców oraz programu wczesnej nauki czytania „Kocham czytać”.

           

           Czasopismo „Życie szkoły”, nr 11, grudzień 2012